Świetlista lampa wiedzy rozprasza ciemność zrodzoną z ignorancji. Kiedy jesteśmy w ciemności, nie rozumiemy tego, czym jest ignorancja. Kryszna rozświetla światło, rozprasza ciemności i wtedy możemy zrozumieć swoją prawdziwą naturę i widzimy prawdziwie.
I teraz dzisiejsza historia. Pewnego razu pewien bardzo młody i trochę zbuntowany promyczek słońca zapragnął zobaczyć, co dzieje się po drugiej stronie kuli ziemskiej, czyli tam, gdzie panuje noc, gdy słońce oświetla drugą połowę świata. Postanowił na własną rękę wyruszyć w tak daleką i niebezpieczną podróż.
Słońce zawsze wstaje o tej samej porze i w określonym miejscu, myślę. Jestem już zmęczony tą przewidywalnością zdarzeń, nudzę się strasznie, odwiedzając wciąż te same miejsca i kraje w określonym porządku. Poza tym wydaje mi się, że jestem już na tyle dojrzałym promykiem, mam na tyle doświadczenia i siły, że mógłbym niezależnie od nikogo sam wędrować po wszechświecie i rozjaśniać go swym blaskiem.
Nie potrzebuję już słońca, będę sam zwiedzał świat bez pośpiechu i kalendarza. Jestem przekonany, że na tym właśnie polega szczęście. Tak właśnie zrobię i to jak najszybciej.
Nie chcę skończyć jako sfrustrowany snop światła, który od milionów lat krąży w około pod czyjeś dyktando. Zresztą ludzie i tak nas nie doceniają. Gdy my pracujemy z całej swej siły, oni narzekają, że jest im za gorąco.
Gdy zaś zasłonią nas chmury, oni zamiast cieszyć się z chwilowej ulgi, skarżą się na chłód. Mam już dosyć takiego życia. Zresztą czy ktoś wie w ogóle o moim istnieniu? Jestem tylko jednym z milionów, miliardów podobnych mi stróżek światła.
Nikt nawet nie zauważy mojego zniknięcia. Jak postanowił, tak zrobił. Wykorzystał moment zaćmienia słonecznego globu i ochoczo trzmychnął na przeciwległą połowę kuli ziemskiej.
Jakież było jego zdziwienie, gdy od pierwszej chwili ogarnęła go przerażająca i najczarniejsza ciemność. Nigdy czegoś takiego jeszcze nie doświadczył i przestraszył się wtedy nie na żarty. Wcześniej, gdy tylko pojawiał się gdzieś wraz ze słońcem, od razu następowała tam jasność i radość.
W pojedynkę zaś nie miał takiej mocy, by rozświetlić otaczający go mrok. Krążył więc po omacku, potykał się o różne przedmioty i trząsł z powodu przeszywającego go zimna. Stantem trwał już tak długo, że z radosnego promyka, tak ciekawego kiedyś świata, pozostał jedynie mały, ledwo się już tlący ogarek.
Jego światło bladło z każdym dniem i emitowało już tylko zimne, nieprzyjemne barwy. Pozostawał w ciemności już tak długo, że sam zaczął powoli zapominać, kim tak naprawdę był. Skąd i dlaczego przybył w to tak nieprzyjazne mu miejsce.
Kiedy zaczął już tracić cały swój blask, zobaczył wtedy snop światła, który przeszywał ciemność niczym ostrze. Snop gasł, po czym znowu pojawiał się w regularnych odstępach. Promyczek uznał to za oznakę zmiany jego losu i nadzieje na rychłe nadejście ratunku.
Ostatkiem sił wyruszył w drogę, by odkryć źródło tej jasności. Gdy dotarł na miejsce, jego oczom ukazała się wysoka, dostojna i skąpana w olbrzymich falach latarnia morska. Promyczek wdrapał się na jej najwyższe piętro i drżącym głosem zaczął przemawiać.
O źródło jasności, jakże się cieszę, że w końcu cię odnalazłem. Myślałem, że o swoich własnych siłach jestem w stanie zapanować nad ciemnością, a tak naprawdę to ciemność pokonała mnie samego. Wyssała ze mnie cały blask i pozbawiła życia.
Dumnej latarni nie było stać na tyle szczerości, by wyznać desperowanemu przybyszowi, że to nie ona jest źródłem światła, którego szuka. Że tak naprawdę to latarnik stoi za tym wszystkim, a ona jest tylko narzędziem w jego rękach. Zamiast tego zaczęła roztaczać przed nim wizję, że tak naprawdę Promyczek jest częścią jej blasku, ale przebywa w ciemności już tak długo, że zapomniał o tym i gdy tylko ona go oświeci, on już na zawsze będzie wtedy szczęśliwy.
Całej tej sytuacji przysłuchiwał się księżyc, który tej nocy wyglądał wyjątkowo pięknie. Pojawił się na granatowym nieboskłonie niczym ogromnych rozmiarów dysk, który roztacza wokół siebie srebrzystą poświatę. Srebrny glob nie mógł już dłużej słuchać kłamstw latarni i przemówił do Promyczka.
Nie słuchaj jej, biedna, zgubiona iskierko światła. Jesteś częścią o wiele większej i potężniejszej istoty niż ta kłamliwa latarnia. Przecież to tylko zwykły reflektor, który wysyła sygnały statkom.
Nie ma ona nic wspólnego ze Słońcem. Przecież to tylko maszyna, która działa dzięki elektronice. Jeśli odłączyć ją od źródła zasilania, będzie niczym innym jak tylko ślepym słupem.
O przepiękna, jaśniejąca istoto, powiedział z zachwytem w głosie Promyczek. Twój majestat onieśmiera mnie, a zarazem napawa nadzieją, przemówił do niego zaskoczony. Czy zatem to ty jesteś źródłem światła i zarazem moim ojcem? Kontynuował, błąkam się już w tym mroku tak długo, że zupełnie zatraciłem pamięć o mojej prawdziwej naturze.
Szukałem szczęścia nie tam, gdzie ono leży i z niewyjaśnionych mi samemu przyczyn wylądowałem w tym nienadającym się do życia wymiarze, gdzie jest tylko zimno, smutek i przerażająca samotność. Rozjaśnij proszę moje wątpliwości, jaśniejący król w nocy. Ale gdzieś tam zaśmiał się księżyc.
Ja? Ja odbijam tylko blask słoneczny. Sam z siebie nie mam ani mocy, ani tyle jasności. Im bliżej słońca się znajduję, tym więcej światła daję i tym więcej światła mogę przekazać innym.
Dzięki temu rozpraszam ciemność nocy. Sam z siebie byłbym tylko kolejną mroczną planetą w tym układzie słonecznym. Zapamiętaj promyczku, tam gdzie nie ma słońca jest tylko ciemność.
Szczęśliwy będziesz tylko połączony ze światłem, bo taka jest twoja natura. Udaj się w stronę światłości, kieruj się zawsze w jasną stronę dnia, a z pewnością odnajdziesz drogę do swojego domu i wtedy będziesz naprawdę szczęśliwy. I tak zrobił nasz promyczek, gdy tylko odwrócił głowę w stronę słońca, za sobą zostawiając swoją pychę i dumę.
I wtedy słońce wzeszło w jego życiu i już na zawsze w jego życiu jaśniało, a ciemność została daleko, daleko w tyle. Tak więc taka piękna historia obrazująca to, jak odwracamy się od najwyższej osoby, od naszego najlepszego przyjaciela, jak myślimy, że sami sobie poradzimy i schodzimy z duchowego wymiaru do tej materii, która jest tak naprawdę ciemności i granicy. I tylko dzięki łasce Kryszny tak naprawdę są tu przejawy tego świata.
Ale jeżeli ktoś udaje mistrza duchowego, to tak naprawdę tylko skrzywdzi takie osoby, bo nigdzie ich tak naprawdę nie doprowadzi. Natomiast prawdziwy mistrz duchowy, prawdziwa osoba, która wie, że jest tylko iskierką Krzyszny, wie, że cała jej moc mówienia pochodzi od Krzyszny, że jest tylko narzędziem w rękach Krzyszny, taka osoba rzeczywiście może doprowadzić adepta jogi, bhakti jogi do samorealizacji i do osiągnięcia przywrócenia, można też powiedzieć, prawdziwej naszej utraconej relacji z Krzyszną.